Jak powtarzanie izraelskiej propagandy ma uzasadniać czystki etniczne w Gazie
Jakub Polański Tłumacz
Do opisu trwających wydarzeń Gebert używa słowa „starcie”, sugerując, jakoby mieszkańcy Gazy, szukający schronienia w szkołach, szpitalach, kościołach czy meczetach, toczyli walkę z izraelskimi myśliwcami amerykańskiej produkcji, które dotąd zrzuciły na Palestyńczyków bomby o łącznej masie niemalże dwukrotnie większej od tych zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki 6 i 9 sierpnia 1945 roku.
Konstanty Gebert jest jednym z najbardziej aktywnych apologetów izraelskiej agresji w Strefie Gazy. Opublikowany w „Gazecie Wyborczej” artykuł jego autorstwa pod tytułem Gaza: Rachunki proporcjonalności i rachunki sumienia stanowi przegląd najpopularniejszych manipulacji, za pomocą których sojusznicy Izraela próbują usprawiedliwić zbrodnie, jakich dopuszcza się izraelskie wojsko w oblężonej palestyńskiej enklawie.
„Nie wiadomo, ile osób zostało zabitych”
Gebert rozpoczyna swój tekst stwierdzeniem, że tak naprawdę nie sposób stwierdzić, ile osób zostało dotychczas zabitych w wyniku izraelskich bombardowań w Strefie Gazy, ponieważ „ministerstwo zdrowia Gazy jest kontrolowane przez Hamas i ma skłonność do zawyżania liczb oraz do nierozróżniania cywilnych i wojskowych ofiar kolejnych starć”. Przekonanie to zyskało na popularności po tym, jak 27 października w swoim publicznym wystąpieniu podobne wyraził amerykański prezydent Joe Biden.
Ani Biden, ani Gebert nie wskazali choćby jednego dowodu na zawyżanie liczby ofiar przez urzędników z Gazy, prawdopodobnie zakładając, że informacja o tym, że rządzi tam Hamas, sprawi, że czytelnik instynktownie uzna te dane za niewiarygodne. Jednak Hamas sprawuje władzę nad Strefą Gazy już od ponad 15 lat i w ciągu poprzednich czterech wojen z Izraelem nie odnotowano sytuacji, które mogłyby nadwyrężyć zaufanie opinii publicznej wobec tamtejszego ministerstwa zdrowia. Rzetelność tych rachunków została również potwierdzona przez komisarza generalnego UNRWA, Philippe’a Lazzariniego.
czytaj także
Kontrola, jaką Hamas sprawuję nad ministerstwem, jest zresztą ograniczona. Jego personel składa się w znacznej mierze z lekarzy bez partyjnych przynależności, jak również osób wywodzących się z konkurencyjnego wobec Hamasu ugrupowania Fatah, które sprawuje władzę na Zachodnim Brzegu. Instytucją odpowiedzialną za funkcjonowanie szpitali na płaszczyźnie administracyjnej jest Autonomia Palestyńska i to ona, nie Hamas, wypłaca pensje urzędnikom oraz lekarzom zatrudnionym przez ministerstwo.
Oburzeni słowami Bidena pracownicy resortu zdrowia Gazy opublikowali w odpowiedzi listę 6747 ofiar izraelskich bombardowań, zawierającą dokładne informacje o imionach, nazwiskach, płci oraz indywidualnych numerach identyfikacyjnych zabitych. Lista rozciąga się na 212 stron.
Wiemy, że spośród 13 000 ofiar izraelskich ataków 9000 to kobiety i dzieci, ale precyzyjne określenie, jaką część spośród pozostałych 4000 stanowią bojownicy Hamasu, jest wręcz niemożliwe. Pomóc mogłoby wpuszczenie do Strefy Gazy niezależnych obserwatorów, dziennikarzy oraz pracowników humanitarnych, którzy przyjrzeliby się sytuacji na miejscu. Izrael jednak od początku wyklucza taką możliwość, zezwalając na wejście na terytorium Gazy wyłącznie swoim żołnierzom.
Czy obecność niezależnych obserwatorów byłaby w stanie zmienić perspektywę Geberta i pozostałych zwolenników Izraela? Od wielu lat ONZ, a w szczególności UNRWA, agencja odpowiedzialna za niesienie pomocy palestyńskim uchodźcom, znajduje się pod ostrzałem krytyki ze strony izraelskiego lobby, które dąży do odebrania wiarygodności tym instytucjom ze względu na ich domniemaną stronniczość i upolitycznienie. W trakcie niedawnej dyskusji na antenie telewizji Al-Dżazira izraelski dyplomata przekonywał wręcz, że szkoły działające pod auspicjami ONZ w Gazie „uczą dzieci dżihadu”.
Nie budzi większego zdziwienia stwierdzenie Geberta, że potwierdzenie danych dotyczących ilości ofiar przez ONZ jest „bez znaczenia”, ponieważ „niemal cały personel agend ONZ w Gazie jest lokalny i kontrolowany przez Hamas”. W rzeczywistości lokalne biuro UNRWA w Gazie podlega Australijczykowi, Thomasowi White’owi, który pełni obowiązki dyrektora biura.
UNRWA stara się zapewnić zatrudnienie możliwie jak największej liczbie lokalnych specjalistów, by złagodzić skutki masowego bezrobocia wśród mieszkańców Strefy Gazy. Przed wybuchem wojny 46 proc. z nich nie miało stałej pracy. Wśród młodzieży ok. 80 proc. Jednak fakt, że organizacja, której statutowym celem jest niesienie pomocy humanitarnej, próbuje aktywizować zawodowo Palestyńczyków, stanowi dla Geberta świadectwo niewiarygodności jej zazwyczaj zachodnich przedstawicieli.
Awersja Izraela wobec Organizacji Narodów Zjednoczonych nie zaskakuje, jeśli weźmiemy pod uwagę, że jest państwem, które najczęściej potępiano w rezolucjach przyjętych przez Zgromadzenie Ogólne w 2022 roku. Choć w skład ONZ wchodzi 193 państw, ponad połowa – 15 z 28 tego rodzaju rezolucji – dotyczyła działań Izraela. I nie jest to bynajmniej najnowsza tendencja.
Co znamienne, do opisu trwających wydarzeń Gebert używa słowa „starcie”, sugerując, jakoby mieszkańcy Gazy, szukający schronienia w szkołach, szpitalach, kościołach czy meczetach, toczyli walkę z izraelskimi myśliwcami amerykańskiej produkcji, które dotąd zrzuciły na Palestyńczyków bomby o łącznej masie niemalże dwukrotnie większej od tych zrzuconych na Hiroszimę i Nagasaki 6 i 9 sierpnia 1945 roku.
Kwestionowanie liczby ofiar trwających bombardowań pełni konkretną funkcję, zgodną z interesem Izraela: umniejszenia skali przemocy, jaką stosuje w zemście za atak zbrojnego skrzydła Hamasu z 7 października. Przekonanie opinii publicznej do tego, że spustoszenie, jakie sieją izraelskie ataki powietrzne, nie jest aż tak wielkie, jak twierdzą niezliczeni eksperci i organizacje zajmujące się ochroną praw człowieka, pozwoliłoby Izraelowi na dalszą intensyfikację brutalnych działań militarnych bez konieczności przejmowania się głosami krytyki i narastającą presją z zagranicy.
„Taka już jest natura wojny”
Gebert przekonuje, że choć „rzędu wielkości strat nie sposób podważyć”, to były one „nieuchronne i całkowicie przewidywalne”, ponieważ walki w terenie zabudowanym z natury pochłaniają dużą liczbę ofiar cywilnych.
Powołuje się na przykład bitwy o Grozny, w trakcie której doszło do najbardziej intensywnej kampanii bombardowań w powojennej historii Europy. W konsekwencji bezlitosnych ataków lotniczych zginęło wówczas 27 tysięcy cywili. Autor wskazuje również na bitwę o Mosul, podając wątpliwą liczbę ofiar cywilnych, mającą sięgać „do 25 tysięcy”, choć ONZ mówi o 2521, a amerykańska agencja prasowa Associated Press, która przeanalizowała treść raportów autorstwa szeregu organizacji pozarządowych – o 9 do 11 tysięcy. Gebert pomija też fakt, że bitwa o Grozny trwała 74 dni, a bitwa o Mosul 9 miesięcy i 4 dni.
Tylko w trakcie pierwszej fazy ataku, poprzedzającej inwazję lądową z 27 października, liczba ofiar cywilnych wśród Palestyńczyków wynosiła ponad 7 tysięcy. Aktualnie budzi jeszcze większe przerażenie, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że obejmuje wyłącznie ofiary, które zostały już odnalezione i zidentyfikowane, podczas gdy wiele ciał wciąż znajduje się pod gruzami zawalonych budynków.
Gebert roni krokodyle łzy nad palestyńskimi ofiarami, traktując je jako nieuchronną cenę, jaką Palestyńczycy muszą ponieść, by Izrael mógł odbudować swój wizerunek militarnej potęgi, który ma rzekomo uchronić go przed kolejnymi atakami w rodzaju tego z 7 października. By usprawiedliwić masowe mordowanie cywili, publicysta posługuje się najczęstszą wymówką izraelskiej dyplomacji, jaką jest domniemane wykorzystywanie ich przez Hamas jako „żywych tarcz”.
Celem tej narracji jest przerzucenie odpowiedzialności za śmierć bezbronnych ludzi, ginących w wyniku izraelskich ataków lotniczych, na Hamas, który korzysta z rozbudowanej sieci podziemnych korytarzy, chociaż prawo wojenne pozostaje w tej kwestii bezwzględne: to na atakującym spoczywa obowiązek dołożenia starań w celu zminimalizowania strat wśród cywili. Bombardowanie Strefy Gazy, której gęstość zaludnienia porównywalna jest z Hong Kongiem, jest z zasady wyrazem braku poszanowania dla życia ludności cywilnej.
„Wczoraj Drezno, dzisiaj Gaza”
Gebert wskazuje, że „nie jest […] znana żadna wojna, w której nie byli atakowani, i to celowo, cywile wroga”. Jako przykład strat, jakie cywile wroga muszą ponieść w imię historycznej sprawiedliwości, podaje między innymi bombardowania Drezna, których brutalność znana jest każdemu czytelnikowi kanonicznej powieści Rzeźnia numer pięć autorstwa Kurta Vonneguta. Ataki lotnicze przeprowadzone wówczas przez siły alianckie pozbawiły życia olbrzymią liczbę cywili, przynosząc niekoniecznie proporcjonalne sukcesy strategiczne.
Usprawiedliwianie ludobójstwa zbrodniami wojennymi z przeszłości, za które nikt nie został pociągnięty do odpowiedzialności, jest etycznie co najmniej wątpliwe. Fundamentalny problem z tą analogią polega jednak na tym, że Gebert, próbując przekonać czytelnika do spoglądania na izraelskie bombardowania w Strefie Gazy przez pryzmat alianckich bombardowań Drezna, dąży do umiejscowienia Palestyńczyków po tej samej stronie historii, po której w czasie II wojny światowej stali naziści.
Ta narracja ma na celu zbudowanie wizerunku Palestyńczyków jako „uosobienia zła”, które dąży do powtórzenia okrucieństw, jakich Żydzi doznali z rąk nazistów w czasach, gdy stanowili najbardziej bezbronną i prześladowaną mniejszość w Europie.
Realizacja tego zadania poskutkowałaby całkowitą erozją współczucia świata wobec Palestyńczyków, która z kolei umożliwiłaby Izraelowi rozprawienie się z nimi w sposób tak brutalny, jak tylko zechcą izraelscy decydenci. Tego, że Izrael jest całkowicie przekonany, że uczestniczy we wprost manichejskim momencie dziejów, dowodzą słowa premiera Benjamina Netanjahu, który w swoim wpisie na portalu X przekonywał, że obecna wojna jest „walką pomiędzy dziećmi światła i dziećmi ciemności”.
Gebert paradoksalnie dostrzega wewnętrzną różnorodność mieszkańców Strefy Gazy, wskazując, że nie wszyscy popierają Hamas. Pyta wręcz, czy w obliczu tego faktu inwazja ma w ogóle uzasadnienie? Pytanie to prowadzi go jednak do zupełnie niedorzecznej konkluzji, że krytykować inwazję mają prawo tylko ludzie, którzy równie kategorycznie „potępiają własny kraj za to, że w ogóle posiada siły zbrojne”.
Słowa te padają w sytuacji, w której Palestyńczycy stawiają czoła tak niewyobrażalnemu okrucieństwu, że Craig Mokhiber, pełniący obowiązki dyrektora nowojorskiego biura komisarza ONZ do spraw praw człowieka, rezygnuje ze swojej funkcji w obliczu własnej bezradności. Zdaniem Mokhibera wydarzenia w Gazie stanowią „podręcznikowy przypadek ludobójstwa”.
Warunki, jakie Gebert stawia krytykom izraelskiej inwazji, są tym bardziej zdumiewające, że autor przytoczonych słów sam nie jest w stanie potępić masakry w obozie dla uchodźców Dżabalia, która pochłonęła życie przynajmniej 195 osób (bagatelizuje skalę masakry, pisząc o „kilkudziesięciu” ofiarach). Jego zdaniem w tej sprawie powinien zabrać głos „niezawisły sąd”.
Izraelscy dowódcy bardziej wiarygodni niż ONZ?
Gebert, który podaje w wątpliwość wiarygodność liczby ofiar podawanych przez ministerstwo zdrowia w Gazie, którą potwierdza ONZ, nie ma najmniejszego problemu, by brać za dobrą monetę słowa izraelskiego wojska, które w przeszłości nierzadko posuwało się do kłamstw, w szczególności w czasie intensyfikacji konfliktu.
Posługując się tylko najnowszymi przykładami, 7 sierpnia 2022 roku izraelskie wojsko przeprowadziło atak lotniczy na cmentarz al-Faludża, przynależący do meczetu w obozie dla uchodźców Dżabalia. W jego wyniku zginęło pięcioro dzieci w wieku od 4 do 16 lat. Piętnastoletni Nadhmi Abu Karsz przyszedł tego dnia na cmentarz, żeby odwiedzić grób swojej zmarłej matki. Izraelskie wojsko obwiniło za atak Palestyński Islamski Dżihad, umieszczając na swoim X (poprzednio Twitter) zapis nagrania mającego rzekomo dowodzić, że to rakieta palestyńskiego ugrupowania odpowiada za śmierć dzieci.
9 dni później izraelski żołnierz w rozmowie z gazetą „Haarec” przyznał, że Palestyński Islamski Dżihad nie stał za tym atakiem, a raport Amnesty International stwierdza, że organizacja nie znalazła żadnych dowodów na aktywność jakiejkolwiek palestyńskiej organizacji militarnej w okolicy cmentarza w momencie ataku. Siły Obronne Izraela do dzisiaj nie potwierdziły ani także nie zaprzeczyły, że brały udział w ataku.
Kilka miesięcy wcześniej, 11 maja 2022 roku, izraelskie wojsko zastrzeliło legendarną palestyńską dziennikarkę Szarin Abu Akilę, która relacjonowała tego dnia starcia w obozie dla uchodźców w Dżaninie na północy Zachodniego Brzegu. W chwili śmierci miała na sobie kamizelkę z napisem „PRESS” oraz hełm. Pocisk, od którego zginęła, trafił w odkrytą część szyi tuż pod uchem.
Izraelskie wojsko winą za śmierć dziennikarki obarczyło palestyńskich bojowników, na dowód czego udostępniono materiał wideo przedstawiający Palestyńczyka strzelającego zza winkla budynku. Ówczesny premier Izraela, Naftali Bennett, powtórzył słowa wojska. Wstępne dochodzenia przeprowadzone przez „The Washington Post”, „The Intercept”, „Haarec” oraz izraelską organizację zajmującą się prawami człowieka B’tselem wykazały, że to niemożliwe, by materiał przedstawiał zabójcę Abu Akili, ponieważ miejsce, z którego palestyński bojownik oddaje strzały, jest oddalone od o kilkaset metrów i oddzielone murami oraz budynkami od miejsca, w którym zginęła dziennikarka.
Późniejsze śledztwa przeprowadzone przez „Bellingcat”, „Associated Press”, CNN, Al-Dżazirę, „The Washington Post”, „The New York Times”, organizację al-Hak we współpracy z grupą badawczą Forensic Architerture, a także biuro wysokiego komisarza Narodów Zjednoczonych ds. praw człowieka wykazały, że izraelskie wojsko stoi lub „z wysokim prawdopodobieństwem” stoi za zabójstwem Szarin Abu Akili.
Dwa dni po zabójstwie dziennikarki izraelska policja dokonała napaści na kondukt żałobny niosący trumnę Abu Akili. Uczestnicy uroczystości pogrzebowych, które odbyły się we Wschodniej Jerozolimie, skąd pochodziła, byli bici pałkami przez policjantów, a niosący trumnę o mało jej nie upuścili. 33 osoby zostały ranne.
Dwa tygodnie temu, 26 października 2023 roku, w trakcie ataku na obóz dla uchodźców w Dżaninie, izraelskie wojsko zniszczyło instalację upamiętniającą dziennikarkę, którą mieszkańcy postawili w miejscu jej śmierci.
A to jedynie incydenty z ostatniego roku. Przede wszystkim jednak wątpliwości powinien budzić fakt, że izraelscy dowódcy powołują się na ustalenia wojskowego wywiadu. Tego samego, który miesiąc temu nie wiedział o nadchodzącym ataku, który okazał się najkrwawszym dniem w historii Izraela od czasu wojny z 1973 roku, a dziś utrzymuje, że jest w stanie dokładnie zlokalizować bazy Hamasu. Tak rozległa przepaść w efektywności działań wywiadowczych powinna zapalić w głowach obserwatorów trwających wydarzeń czerwoną lampkę.
Hamas pod szpitalem, Hamas w karetce
Izraelskie wojsko, a za nim Konstanty Gebert, konsekwentnie utrzymują, że centrum dowodzenia Hamasu znajduje się pod szpitalem Al-Szifa, największym w Strefie Gazy. Placówka, która w założeniu miała oferować pomoc 700 pacjentom, przyjmuje obecnie około 5000 osób. Pracownicy, spośród których 150 zostało już zabitych, pracują nawet po 72 godziny bez przerwy.
Z powodu przepełnienia szpitala i braku sprzętu, personel medyczny zmuszony jest przeprowadzać niektóre z operacji na podłodze, nierzadko bez znieczulenia. Pogarszające się warunki sanitarne doprowadziły to tego, że wielu pacjentów zmaga się z ciężkimi zakażeniami ran pooperacyjnych, które zagrażają ich życiu.
W wyniku odcięcia Strefy Gazy od prądu przez Izrael, 18 z 35 szpitali jest wyłączonych z użytku. Każdy kolejny atak na szpital al-Szifa ogranicza możliwości niesienia pomocy kolejnym poszkodowanym w sytuacji, gdy w wyniku bombardowań co godzinę przybywa kolejnych 35 rannych. W tym samym czasie 15 osób traci życie.
Rzeczywistym celem ataków na szpital Al-Szifa jest, wbrew deklaracjom Izraela, doprowadzenie do całkowitej zapaści systemu ochrony zdrowia w Strefie Gazy. Jaką bowiem funkcję strategiczną miałoby pełnić zniszczenie paneli słonecznych, które dostarczają prąd niezbędny do funkcjonowania placówki? Na kilka dni przed tym atakiem izraelski odrzutowiec zbombardował karetkę wiozącą ciężko chorych, którzy mieli otrzymać specjalistyczną pomoc w Egipcie. Zginęło 15 osób. Izraelskie wojsko podało, że ambulans ten „był wykorzystywany przez Hamas”.
Personel medyczny szpitala Al-Szifa kilkakrotnie domagał się, by na miejscu pojawili się niezależni, postronni obserwatorzy, którzy określiliby, czy twierdzenie izraelskiej armii, jakoby pod szpitalem znajdowała się baza Hamasu, jest prawdziwe. Rozpaczliwy apel nie przyniósł skutku. Bombardowania nie ustają.
„Zniszczenie Hamasu jest gwarancją bezpieczeństwa Izraela”
Gebert uważa, że izraelska ofensywa w Strefie Gazy, której deklarowanym celem jest eliminacja Hamasu, stanowi warunek trwałego bezpieczeństwa Izraela, ponieważ Hamas dąży do zniszczenia państwa Izrael. Ale nawet nieszczególnie uważni obserwatorzy wojny z łatwością mogą dostrzec, że biorąc pod uwagę nieproporcjonalność strat cywilnych do tych zadanych Hamasowi, celem izraelskich ataków jest raczej wcielenie w życie zasady zbiorowej odpowiedzialności.
Autor omawianego artykułu, który przedstawia siebie jako wnikliwego analityka regionu, zdaje się nie zauważać wyraźnej tendencji wyłaniającej się z historii dotychczasowych ataków Izraela na ludność Strefy Gazy.
Ilekroć bowiem Izrael przypuszczał ataki, jako cel podawano konieczność osłabienia zdolności militarnych Hamasu. W izraelskim żargonie wojennym cykliczne bombardowania oblężonej palestyńskiej enklawy zostały z czasem ochrzczone „przycinaniem trawnika”. Miarą ich skuteczności jest fakt, że zawsze pochłaniały dużą ilość ofiar cywilnych, a Hamas rósł w siłę.
Zdaniem wielu ekspertów, choć izraelska armia nie powinna mieć większych problemów z pokonaniem Brygad al-Kassam, czyli zbrojnego ramienia Hamasu, to całkowite zniszczenie Hamasu jest praktycznie niewykonalne. To bardzo złożony organizm, który poza walką zbrojną prowadzi działalność na wielu polach życia społecznego. Żeby go wyeliminować, Izrael musiałby zabić wiele setek tysięcy ludzi. Nie tylko w Strefie Gazy, ale również na Zachodnim Brzegu i w południowym Libanie.
Gdyby jednak Hamas udało się w magiczny sposób pokonać, w kolejce do przejęcia palmy pierwszeństwa zbrojnego oporu stoją inne organizacje: Palestyński Islamski Dżihad, Ludowy Front Wyzwolenia Palestyny, Demokratyczny Front Wyzwolenia Palestyny, Brygady Mudżahedinów, Ludowe Komitety Oporu oraz nowopowstałe grupy, jak działająca na Zachodnim Brzegu Jaskinia Lwa.
Jeśli bowiem przyjrzymy się historii konfliktu izraelsko-palestyńskiego, jedna zależność powinna szczególnie przykuć naszą uwagę: dopóki istnieć będzie okupacja, dopóty Palestyńczycy będą podejmowali próby oporu. Im mniejsza zaś będzie skuteczność działań pokojowych, tym bardziej popularna stanie się przemoc.
„Pokoju nie ma, ponieważ Palestyńczycy go nie chcą”
Gebert przekonuje, że fiasko negocjacji pokojowych z lat 2000 i 2008 było wynikiem odrzucenia izraelskich planów pokojowych przez stronę palestyńską, powtarzając popularną wśród przedstawicieli izraelskiej dyplomacji formułkę: „Pokoju nie ma, ponieważ Palestyńczycy go nie chcą”. Nie wspomina niestety o przyczynach odrzucenia izraelskich postulatów przez Palestyńczyków.
W 2000 roku na zaproszenie ówczesnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, Billa Clintona, przedstawiciele izraelskiego rządu i Autonomii Palestyńskiej spotkali się w Camp David, rezydencji amerykańskiej głowy państwa.
By zrozumieć przyczyny niepowodzenia tych rozmów, należy nie tylko przyjrzeć się propozycjom wysuniętym przez urzędującego wówczas premiera Izraela Ehuda Baraka, ale również wprowadzić kluczowy kontekst, jakim jest okupacja terytoriów palestyńskich, zapoczątkowana zwycięstwem Izraela w wojnie z czerwca 1967 roku, która zapisała się na kartach historii pod nazwą „wojna sześciodniowa”.
5 czerwca wojska izraelskie dokonały ataku na pozycje militarne Egiptu, Jordanii, Syrii, Libanu oraz Iraku. Wykorzystując element zaskoczenia i eliminując istotną część arsenału lotniczego ościennych państw arabskich, Izrael w ciągu 6 dni zajął Zachodni Brzeg, Strefę Gazy, półwysep Synaj i Wzgórza Golan.
Pół roku później, 22 listopada, Rada Bezpieczeństwa ONZ jednogłośnie przyjęła Rezolucję 242, wzywającą siły izraelskie do wycofania się z terytoriów zagarniętych w toku wojny. Izrael zwrócił Egiptowi półwysep Synaj, jednakże po dzień dzisiejszy kontynuuje nielegalną w świetle prawa międzynarodowego okupację pozostałych terytoriów.
Propozycje wysunięte przez stronę izraelską w 2000 roku nie tylko nie przewidywały podporządkowania się treści rezolucji Rady Bezpieczeństwa przez Izrael, ale wyrażały oczekiwanie, że Palestyńczycy zaakceptują aneksję części Zachodniego Brzegu. Izrael zaproponował, by przyszłe państwo palestyńskie obejmowało 73 proc. Zachodniego Brzegu oraz całość Strefy Gazy.
23 proc. okupowanych terytoriów palestyńskich miałoby trafić pod kontrolę Izraela. Obszar przynależny Palestyńczykom miałby z czasem poszerzyć się do 92 proc. okupowanego Zachodniego Brzegu, ale, co kluczowe, nie obejmowałby najważniejszych części Wschodniej Jerozolimy, miejsca, w którym Palestyńczycy upatrują stolicy swojego przyszłego, suwerennego państwa.
W granicach Izraela znaleźć miałby się kompleks meczetu Al-Aksa, będący dla muzułmanów trzecim najważniejszym miejscem kultu, po Mekce i Medynie. Meczet, wraz z sąsiadującym z nim sanktuarium pod nazwą Kopuła na Skale, stanowią dla Palestyńczyków symbol o największym znaczeniu religijnym i politycznym. Izrael chciał też, by zrzekli się Szajch Dżarach, części Wschodniej Jerozolimy, którą w trakcie I wojny izraelsko-arabskiej podległy królowi Jordanii Legion Arabski obronił przed atakami nacierających wojsk izraelskich. Był to jeden z nielicznych sukcesów Arabów w tej wojnie.
Poza koncesjami terytorialnymi Izrael odmawiał uznania prawa palestyńskich uchodźców do powrotu, które gwarantuje im Rezolucja 194 Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Izrael, który podczas I wojny arabsko-izraelskiej wysiedlił około 750 tysięcy Palestyńczyków, odmawia odpowiedzialności, stojąc na stanowisku, że umożliwienie uchodźcom powrotu byłoby niebezpieczne dla „równowagi demograficznej” państwa żydowskiego.
Na dodatek Izrael domagał się kontroli nad palestyńską strefą powietrzną oraz częścią granicy z Jordanią, prawa do rozmieszczenia swoich wojsk na terytorium Palestyny w sytuacjach kryzysowych, korzystania z wód Zachodniego Brzegu i prawa do zarządzania zasobami wodnymi oraz całkowitego rozbrojenia Palestyny (za wyjątkiem struktur bezpieczeństwa o charakterze paramilitarnym).
W czerwcu 1988 roku, pół roku po powstaniu organizacji, jeden z założycieli Hamasu, Mahmoud al-Zahar, złożył ówczesnemu ministrowi obrony Izraela, Icchakowi Rabinowi, propozycję zawarcia pokoju pod warunkiem wycofania izraelskich osadników ze Strefy Gazy i Zachodniego Brzegu, uwolnienia palestyńskich więźniów i uznania prawa palestyńskich uchodźców do powrotu w myśl Rezolucji 194. Izrael na to nie przystał.
Krótko po zwycięstwie Hamasu w wyborach parlamentarnych w 2006 roku Ismail Hanijja, pełniący wówczas obowiązki premiera Autonomii Palestyńskiej, zaproponował Izraelowi zawieszenie broni, tym razem ograniczając swoje warunki do opuszczenia przez Izrael terytoriów okupowanych od 1967 roku. Izrael zignorował propozycję przedstawiciela Hamasu.
Przyglądając się warunkom, jakie stawia Izrael, możemy zrozumieć, dlaczego pisarz Ghassan Kanafani, działacz Ludowego Frontu Wyzwolenia Palestyny, na pytanie australijskiego dziennikarza, zastanawiającego się nad powodami odrzucenia propozycji dyplomatycznych, odpowiedział: „Tak naprawdę nie masz na myśli negocjacji pokojowych. Chodzi Ci o kapitulację, poddanie się”.
**
Jakub Polański – tłumacz zainteresowany tematyką bliskowschodnią. Współpracował z polską edycją czasopisma „Le Monde Diplomatique”, „Praktyką Teoretyczną” oraz organizacjami pozarządowymi.
__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.