Izraelska polityka buldożerów – autor: Jerzy Szygiel
Przyjechały dziś rano trzy duże, żółte buldożery. To zupełnie wystarczy, by zrównać z ziemią wioskę, w której mieszkały niespełna dwie setki ludzi. Mała palestyńska wieś Chan al-Ahmar na północ od Jerozolimy (Al-Kuds) nie miała kiedyś szkoły i znów nie ma szkoły, niczego zresztą już nie ma. Zajęła się tym izraelska armia okupacyjna, bo istnienie beduińskiej wsi przeszkadza w rozbudowie nielegalnych kolonii żydowskich w okupowanym kraju.
To, co stało się w tej ubogiej miejscowości, jest tak banalne w warunkach izraelskiej okupacji, że w zasadzie agencje prasowe już nawet nie wspominają o takich wypadkach. Ale dziś jest wyjątkowo, stało się coś naprawdę niezwykłego: do Chan al-Ahmar przyjechali konsulowie generalni Francji, Szwecji, Belgii, Włoch, Irlandii, Szwajcarii, Finlandii, Hiszpanii i jeszcze reprezentant Unii Europejskiej w Izraelu. Po co?
Na zdjęciu sprzed kilku lat widać szkołę dla wiejskich dzieci z Chan al-Ahmar. To jest normalna szkoła dla Palestyńczyków. Izraelscy okupanci po prostu nie pozwalają budować szkół ani domów dla okupowanych, zgodnie z rasistowską polityką apartheidu prowadzoną przez państwo żydowskie. Owszem, szkoły i tak powstają, ale na krótko. Buldożery lub ładunki wybuchowe zniszczyły ich już setki, bo porządek musi być.
Europejscy konsulowie przyjechali do wsi skazanej na unicestwienie, bo Unia wydała kilka tysięcy euro ze swych funduszy pomocowych na budowę tutejszej szkoły. Był to mały, parterowy budynek mieszczący dwie klasy. Konsulowie chcieli go koniecznie obejrzeć. Oczywiście wojsko do tego nie dopuściło, gdyż po pierwsze nie ma już czego oglądać, a po drugie, bo konsulowie mogą mu naskoczyć.
Jakże żałośnie wyglądała wypowiedź jednego z konsulów. Mówił o „oczywistym pogwałceniu Czwartej Konwencji Genewskiej, która określa zobowiązania okupantów na terytoriach okupowanych”. Wcześniej ONZ, która protestowała przeciw zburzeniu wsi, mówiła o „dyskryminacji rasowej” i wysunęła całą listę praw międzynarodowych, które Izrael ma w nosie, jeśli chodzi o coś tak bez znaczenia jak Chan al-Ahmar. No bo kogo obchodzi, że „międzynarodowe prawo humanitarne zabrania niszczenia i konfiskaty dóbr prywatnych” okupowanych, jak i ich „transferu”? Buldożery przejechały po wszystkim i już.
Wczoraj, w dniu amerykańskiego święta narodowego, do wsi przybyli izraelscy policjanci, by nakazać wyprowadzkę „gdzie indziej”. Ba, poinformowali nawet, że jest ewentualnie miejsce przy wysypisku śmieci trochę dalej, w miejscowości Abu Dis. Można tam bez problemu zamieszkać, pod warunkiem, że się niczego nie wybuduje, bo nie można.
Tak, mówi Izrael, stoi za nami największe imperium na ziemi, więc możecie nam najwyżej naskoczyć. Trochę może był zdziwiony, że kraje europejskie, które zwykle najwyżej wysyłały jakiś papier w wyrazami ubolewania, wysłały tym razem samych konsulów. Chcą się stawiać z powodu anty-europejskiej wojny handlowej Trumpa? – spekulują Izraelczycy w mediach. A może to odwieczny europejski antysemityzm?
Bez względu na racje niespodziewanej „europejskiej manifestacji” w Chan al-Ahmar, była ona z góry skazana na niepowodzenie. W końcu skrajnie prawicowy rząd izraelski cieszy się od dawna rodzajem międzynarodowego glejtu na bezkarność i nic nie wskazuje, by miał on zostać wycofany. Pozostaje polityka gestów, która nigdy nie wygra z polityką buldożerów.