Łzy i ostrzał. Migawka z 24-godzinnego dyżuru pewnego ratownika medycznego w Gazie
Łzy i ostrzał. Migawka z 24-godzinnego dyżuru pewnego ratownika medycznego w Gazie
Omar Mansour opowiada, jak izraelscy żołnierze strzelają do jego ambulansu i jak płacze po powrocie do domu.
24-godzinny dyżur Omara Mansoura był całkowicie rutynowy – przynajmniej według wypaczonych miar obowiązujących w Gazie atakowanej przez Izrael.
W jego trakcie ten kierowca karetki i ratownik medyczny pozbierał szczątki ośmioosobowej rodziny wypatroszonej przez pocisk czołgowy w czasie wieczornego posiłku po całodniowym poście.
Z powodu wrogiego ostrzału musiał zostawić dwóch rannych mężczyzn leżących przy drodze. Gorączkowo wydobywał za to innych rannych z dwóch obróconych w perzynę bloków mieszkalnych podczas 15-minutowej przerwy w bombardowaniu.
Potem udało mu się zdrzemnąć dwie godziny w domu, z żoną i dziećmi. Nie pomogło mu to jednak zapomnieć obrazów cierpienia z całego dnia.
– Najgorszy jest zapach – mówi trzydziestoletni Omar. – Zapach krwi, spalonej krwi, czuć wszędzie. W karetce, w szpitalach, dosłownie wszędzie. Ciągle mam go w nosie. Skrapiam się wodą kolońską, żeby go nie czuć, ale to nie pomaga.
W dwunastym dniu izraelskiej ofensywy personel karetek palestyńskiego Czerwonego Półksiężyca przywykł do bezlitosnej rutyny całodobowych dyżurów i bezustannego widoku zniszczeń.
W piątek wieczorem Omar został wezwany do miasta Bajt Hanun położonego na drodze nacierającej izraelskiej armii lądowej. O zachodzie słońca rodzina Abu Garad zebrała się na iftar, posiłek po całodziennym poście ramadanowym. Mąż i żona wraz z sześciorgiem dzieci zostali zabici, najprawdopodobniej przez izraelski pocisk czołgowy, gdy siedzieli razem przy stole.
Personel ambulansu Omara mógł jedynie pozbierać zwłoki.
– Ci ludzie zostali pokawałkowani – wspomina Omar. – Nie było rannych, sami zabici. Tu noga, tam połowa innej nogi, palce.
Wcześniej Omar został wezwany do wsi Umm an-Nasser przy granicy z Izraelem. Po przybyciu na miejsce odkrył, że większość jej mieszkańców uciekła. Ulice świeciły pustkami. Jeden mężczyzna leżał martwy z odstrzeloną nogą i wyrwanym okiem.
Gdy ekipa karetki próbowała zebrać rannych znalezionych w pobliżu, izraelscy żołnierze otworzyli ogień.
– Nie chcieli, żebyśmy zabierali rannych, więc do nas strzelali – tłumaczy Omar.
Omar ustawił ambulans w taki sposób, żeby osłonić pozostałych ratowników. Kanonada ucichła, co pozwoliło im wywieźć rannych.
(Fot.) Ambulans palestyńskiego Czerwonego Półksiężyca, uszkodzony w trakcie izraelskiego ostrzału,
dojeżdża do szpitala Szifa w mieście Gaza na północy Strefy (AP)
Ostrzał jednak rozpoczął się znowu, kiedy próbowali udzielić pomocy dwóm innym rannym znalezionym przy drodze. Tym razem nie mieli ani chwili wytchnienia.
– Żołnierze strzelali w naszym kierunku i nie oszczędziliby nas, gdybyśmy się zatrzymali. Dlatego nie mogliśmy zabrać tych dwóch, musieliśmy ich zostawić – mówi.
Omar widział tylko w przelocie dwóch zakrwawionych chłopaków, których musiał porzucić – dwudziestokilkuletnich, bardzo podobnych do siebie, może braci.
Palestyńscy ratownicy medyczni oskarżają siły izraelskie o rutynowe ostrzeliwanie ambulansów, które często uniemożliwia ratowanie ofiar. Zwierzchnictwo izraelskiej armii uparcie temu zaprzecza, twierdząc, że wojsko często przerywa naloty i bombardowania, żeby ochronić karetki.
Omar mówi jednak, że jego stacja pogotowia ratunkowego została ostrzelana już trzy razy, wskutek czego jej personel wraz z pojazdami musiał przenieść się do ośrodka medycznego ONZ w obozie dla uchodźców Dżabalija.
W sobotę o godz. 3.00 nad ranem pociski artyleryjskie trafiły w dwa bloki mieszkalne na gęsto zaludnionym obszarze Strefy Gazy. Omar natychmiast tam wyruszył i znalazł się w ogniu izraelskiego bombardowania.
– Ostrzał trwał nadal. Słyszeliśmy eksplozje i widzieliśmy wszędzie wokół kule ognia – wspomina.
Zespół karetki wykonał rozpaczliwy telefon do Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża, który z kolei skontaktował się z izraelskim dowództwem. W rezultacie Omar został poinformowany, że mają 15 minut na zabranie rannych, gdyż po kwadransie ostrzał zostanie wznowiony.
Miasto Gaza widziane z północnej części Strefy (AP)
W tym czasie zabrał trzy ostatnie ofiary na swoim dyżurze: trzy kobiety w wieku od 17 do 20 lat, wszystkie straszliwie poranione od szrapnela, oraz dwa ciała – mężczyzny i jeszcze jednej kobiety.
– Od pierwszego dnia wojny do teraz zbieram tylko cywilów – mówi Omar. – Kobiety, dzieci, starszych ludzi, często w ich własnych domach.
Ten trzydziestoletni sanitariusz ukończył kurs kwalifikacyjny zaledwie przed rokiem i też ma rodzinę. Między dyżurami udaje mu się pobyć parę godzin z żoną Ają, synami, pięcioletnim Zahirem i trzyletnim Mohammedem oraz dwuletnią córeczką Eleną.
Mieszkają w Dżabaliji, która doświadczyła rozlicznych nalotów.
– Wydzwaniam do nich co dziesięć minut z pytaniem, czy wszystko dobrze – opowiada Omar. – A po powrocie przytulam swoje dzieci i płaczę na myśl o tych wszystkich rannych dzieciach, które widzę codziennie.
David Blair, Dżabalija
tłum. AS
Żródło: The Telegraph